Takie podejście to doskonały start do mediacji. Niestety, częstokroć, mimo deklarowanej potrzeby konsensusu, porozumienie jest niemożliwe. Dlaczego tak się dzieje? Deklaracje werbalne nie zawsze są tym, czym w pierwszej chwili się wydają.
Mediacje rodzinne to nie arbitraż ani sąd. Nie są po to, by przekonać jedną ze stron, że druga ma rację. Mediacje mają sens jedynie wtedy, gdy obie strony są gotowe do wyrażenia i usłyszenia potrzeb wszystkich oraz decydują się na poszukiwanie form, w których te potrzeby mogą zostać zrealizowane. Niestety, zdarzają się sytuacje, w których „konsensus” przy bliższym oglądzie okazuje się oczekiwaniem zaakceptowania sztywnych warunków.
Może dziać się tak np. w sytuacjach, gdy dotąd jedna ze stron godziła się na oczekiwania drugiej niemal bez oporu. Inną przyczyną może być sytuacja, w której dana osoba ma wyraźną przewagę i nie zależy jej na istotnym ustępstwie drugiej strony. Jeśli tylko jedna strona potrzebuje uzyskania porozumienia, druga zaś jest zadowolona z istniejącego stanu i ma przekonanie, że nic nie zagraża status quo – konsensus nie jest możliwy. Pierwszym sygnałem, który może świadczyć o takiej sytuacji, jest brak gotowości uczestniczenia w finansowaniu mediacji, jeśli poziom dochodów tego nie tłumaczy.
W takich sytuacjach mediacja rodzinna przestaje mieć sens. Oznacza także, że osoba inicjująca mediacje źle rozpoznała swoją BATNA`ę, lub też dotąd myślała życzeniowo nie przygotowując się do negocjacji, licząc na mądrość, wyrozumiałość, gotowość współdziałania, co niestety w przypadku związków, które się rozstały nie zawsze ma miejsce.
Mediatorzy dbają o równowagę, wspierają proces komunikacji oraz zwracają uwagę na potrzeby, lecz nie są w stanie rozpoznać tych potrzeb za kogoś. Mogą pomóc, jednak każdy dorosły sam jest odpowiedzialny za swoje priorytety i wybory. Zaś szukanie sposobów nacisku na drugą stronę prowadzi wyłącznie do konfrontacji i mediatorzy nie mają tu nic do roboty.